24h

Jak to się stało, że w ciągu doby znalazłam się w magicznym Paryżu? Wyciągnęłam kciuka. Nic prostszego, prawda? Otóż nie do końca. Zaczęło się koszmarnie... Z Piły do Poznania dostaliśmy się na 3 stopy. Słabo, bo nie raz udawało nam się złapać coś bezpośrednio. W dodatku zajęło nam to około 3 godziny, razem z dojazdem na wylotówkę, co jest na prawdę kiepskim wynikiem. Wyruszyliśmy około 10. Planowaliśmy zrobić to trzy godziny wcześniej, jednak wyszło jak zwykle.
Najpierw podjechaliśmy około 40 kilometrów na wysokość Sokołowa Budzyńskiego z ratownikiem medycznym. Niby wszystko fajnie, jednak wysadził nas w tak kiepskim miejscu, że staliśmy tam około 40 minut. Po tym czasie, zatrzymał się pan, który stwierdził, że tam nikt by się nam nie zatrzymał i oznajmił, że podwiezie nas kawałek dalej. Niby tylko 10 kilometrów, ale zrobiło swoje. Pan był bardzo obeznany i nawet doradzał w sprawie dalszej trasy na terenie Niemiec (: Kilka razy też zawołał na CB, że dwójka autostopowiczów planuje się dostać do Poznania i dalej. W efekcie, nie staliśmy nawet minuty, i zabrał nas kierowca busika. Kilka razy się z nim zatrzymywaliśmy przy rozładunku towaru, a i nawet trochę mu pomagaliśmy (no dobra, Paweł pomagał). W końcu, nieszczęsny Poznań. Czemu nieszczęsny? Jakoś nie pałam sympatią do tego miasta. Wrecz przeciwnie. Szczerze go nie lubie i nie chodzi tu tylko o autostopowe niepowodzenie.


Tam nie było lepiej. Utknęliśmy. Początek trasy nie był dla nas najłaskawszy. Szybkie sprawdzenie hitchwiki i lecimy na autobus, który rzekomo ma nas zawieźć na właściwy przystanek (!). Nie, oczywiście, że nie od razu na wylot. Byłoby za łatwo. Wysiedliśmy na poznańskich Ogrodach, tak jak nam kazała autostopowa wikipedia. Co teraz? Poszukiwanie tego właściwego przystanku. Trochę się nachodziliśmy, trochę się popytaliśmy i jest! Nie nacieszyliśmy się za długo. Autobus 719, w który mielismy wsiąść odjechał równo 5 minut wczesniej. Kolejny? Za 50 minut. No cóż. Nie pozostało nam nic innego niż czekać... Byliśmy prawie w samym środku tego okropnego miasta, zbliżała się godzina 14, a my przejechaliśmy tylko 100 kilometrów. Początkowo do Francji planowałam dojechać w dwa dni. Ta piękna wizja uciekała wraz z każdą minutą spędzoną na tym przeklętym przystanku.W końcu doczekaliśmy się! Pojawił się on! Upragniony 719... Kolejne 40 minut zleciało nam na delikatnym przycinaniu komara oraz podziwianiu łąk, lasów i okolicznych wiosek. Wysiedliśmy w Dopiewcu, skąd czekały nas jeszcze 2 kilometry marszu. Zmęczeni, spragnieni i sfrustrowani w końcu znaleźlismy się na bramkach. Była godzina 16, a my byliśmy niemalże w tym samym miejscu, co 2 godziny wcześniej. Koszmar.
Stanęlismy tuż za bramkami przy zjeździe na parking z tabliczką BERLIN, 10 minut, 20, 30... Nic. Byliśmy przerażeni zbliżającymi się chmurami i uciekającym czasem. W końcu, po około 50 minutach zatrzymał się samochód! I to z nie byle jaką ofertą, mianowicie podwózka aż w okolice Magdeburga! Nie zastanawiając się wcale wsiedliśmy do dość pokaźnego volkswagena. Trasa przebiegła bardzo szybko i w miłej atmosferze. Nie pamiętam dokładnie godziny, jednak w okolicach 20:00, może 20:30, znaleźliśmy się na genialnym, wielkim parkingu. Ja chciałam przespacerować się i popytać kierowców, jednak Paweł zaproponował, żebyśmy stanęli z tabliczką PARIS przy wyjeździe. I to był strzał w dziesiątkę. Uczeń przerósł mistrza (: Nie staliśmy nawet 3 minut, kiedy zatrzymała się para pochodząca z Niemiec. Z nimi dojechaliśmy niemalże do Dortmundu. Nie rozmawialiśmy zbyt wiele. Na początku oczywiście był wywiad środowiskowy, co, jak i dlaczego, jednak szybko zajęliśmy się swoimi sprawami, na przykład spaniem (: Około północy znaleźliśmy się na dużym parkingu przed Dortmundem. Na miejscu był hotel i nawet rozważaliśmy czy by nie zostać tam na noc, jednak coś nas bardzo do tego zniechęcało. Mianowicie ceny. Poza tym, chcieliśmy, żeby to była prawdziwa przygoda, pójście na całość, coś w rodzaju survivalu. Zwłaszcza, że nie mieliśmy ze sobą namiotu.


Po szybkim pochłonięciu kilku bułek znów staneliśmy przy wyjeździe z parkingu.
Staneliśmy pod latarnią, coby nas było lepiej widać. Co jakiś czas, dla rozgrzewki, robiliśmy małą przebieżkę wokół położonej nieopodal wysepki. Byliśmy wyczerpani. Zmęczeni, śpiący, w dodatku robiło się coraz zimniej. Przejeżdżało wiele samochodów. Nawet z jednego dobiegały krzyki, że też kieruje się do stolicy Francji, jednak był cały załadowany. No cóż... Trzęsąc się z zimna wyciągnęłam kocyk. Mój kocyk, z którym nie rozstaję się od dziecka, a wzięłam go tylko dzięki wspaniałomyślnemu Pawłowi. W końcu po około godzinie, zatrzymał się pan, oferujący podwózkę do Calais! Potwierdziło się to, co przeczytałam na forach internetowych oraz na innych podróżniczych blogach. W nocy łapie się najlepiej, bo na większe dystanse. Może i trochę dłużej się stoi, jednak bardzo się to opłaca. To moja pierwsza przygoda z autostopowaniem w nocy, jednak myśle, że nie ostatnia. Z tego odcinka trasy niewiele pamiętam, ponieważ 3/4 przespałam. Ominęła mnie cała Holandia i Belgia. Z tego co wiem, Paweł też kimał, jednak dużo mniej ode mnie.


Około 5 rano znaleźliśmy się w Calais. Zimno, ciemno, bardzo wietrznie i w dodatku zaczynało padać. Jedynym pocieszeniem było to, że mieliśmy tylko 300 kilometrów do naszego celu podróży. Stanęliśmy przy wjeździe na autostradę, jednak zrezygnowaliśmy po około pół godzinie. Pomaszerowaliśmy do wyjazdu z promu. Niestety, kolejny miał przypłynąć dopiero za pół godziny. Siedzieliśmy pod kocykiem i czekaliśmy na cud. Prom przypłynął, samochody przejechały, nikt nas nie zabrał. Cudownie. Stwierdziliśmy, że musimy wrócić na nasze pierwsze miejsce. A tam? Zastała nas niespodzianka... Inni autostopowicze! I to w dodatku z Polski! Wymieniliśmy kilka zdań, odczekaliśmy aż oni coś złapią (a zrobili to w zaskakująco szybkim tempie) i zaczeliśmy łapać znowu. Szczęście nam dopisało. Spędziliśmy jeszcze około 20 minut na tym strasznym wietrze i już mogliśmy się rozsiąść w wygodnym samochodzie. Stop aż do samego Paryża! Droga minęła bardzo szybko. Wysiedliśmy tuż przy Place de la Bastille i udaliśmy się metrem do mieszkania Anny, gdzie wyczerpani ucięliśmy sobie ponad 5-godzinną drzemkę...

4 komentarze:

  1. jezu zazdroszczę ci tego wyjazdu, sama bym się bała pojechac na stopa ale jak widać nie jest tak żle !

    XCCDV.BLOGSPOT.COM

    OdpowiedzUsuń
  2. podziwiam!


    _____________
    a u mnie?
    do rozdania jedna z pięciu pięknych sukienek :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Podziwiam, ale też chętnie bym się wybrała na taką podróż. ;)
    songnevergrewold.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. hello, I loved the post, not long since visting us.

    http://www.sibaritismosdeinma.com/

    OdpowiedzUsuń